Aby więc poszerzyć swoje horyzonty kulinarne i doświadczyć świata wszystkimi zmysłami (i tu ukłon w stronę podróżników zażywających kąpieli w Gangesie), wybrałam się w podróż. Jako że na wycieczkę do zawalonej podróżującymi bloggerami Toskanii czy Prowansji może pojechać każdy średniozamożny i bez pomysłu jak ciekawie spędzić czas, ja wybrałam podróż nietuzinkową i nieco bardziej ekonomiczną (na całą "wyprawę" wydałam jakieś 12 złotych - cena trzech browarów kupionych po drodze w wiejskim sklepie). Stara trakcja kolejowa, dwunastokilometrowy spacer, a później powrót drezynami - taka wycieczka to prawdziwy hardcore :) Śmierć zaglądała nam w oczy mniej więcej co jakieś dwa kilometry, kiedy trzeba było wleźć na trzydziestometrowy wiadukt zawiedzony nad przepaścią. Oczywiście wszycsy włazili, mimo strachu i zdrowego rozsądku. A jak już wleźli, to się cofnąć nie dało...
Wiadukt śmierci: 200 metrów długości, 30 metrów wysokości... |
Po drodze posilaliśmy się poziomkami, zrywaliśmy świerzą miętę polną, a co
niektórzy nawet stawali na popas na środku zawieszonego nad potokiem
spróchniałego mostu kolejowego, żeby zjeść banana.
Widać pęd??? Zdjęcie zrobione podczas jazdy z szaloną prędkością :) |
Było naprawdę super fajnie. Jestem pewna że dużo lepiej niż w jakiejś śmierdzącej Prowansji :)
Śliczne miejsce :) Dzięki, że mi je pokazałaś :) Chyba już zacznę planować mały wypad :) Naprawdę jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńSzczególnie polecam drezyny! Naprawdę świetna przejażdżka, a chłopaki od drezyn to ludzie totalnie zakręceni na punkcie swojej pasji :)
Usuńświetne!!!:)
OdpowiedzUsuń