poniedziałek, 2 lipca 2012

Fuzja polsko - amerykańska


Jako że wczoraj była niedziela, był też targ i buda z mięsem.  I Rzeźnik który nie dotrzymał obietnicy i złamał moje serce. Bo miał przywieźć dwa kilo polędwicy wołowej i zapomniał… Próbował mi zamydlić oczy innymi pysznościami, a tu kiełbaska, a tu kawałek boczku… W końcu wyciągnął pokaźny kawałek wołowiny, który mnie uciszył, dorzucił kawał salcesonu, i odeszłam w miarę usatysfakcjonowana. W miarę, bo miał być tatar, a teraz trzeba będzie znowu cały tydzień raczyć się wołowiną z udźca…

I tak właściwie możemy mówić o szczęściu że udało się jakieś jedzenie w weekend zdobyć, a już absolutnie wspaniale że nie przyszło mi do głowy szukać jedzenia w okolicy Macro, bo tam tłum  Jamie Oliverów i Nigeli Lowson z niespełnionymi ambicjami próbował oczarować swoim kunsztem kucharskim kilku celebrytów bez zmysłów z TVN …  Zresztą może i dobrze że bez zmysłów, jeszcze by któryś wyczuł że jedzenie się piekło w brudnym piekarniku, a później na ziemię spadło.
Wprawdzie o tym doniosłym wydarzeniu w światku kulinarnym dowiedziałam się już po fakcie, ale chyba mi się atmosfera miasta udzielała, bo zaczęłam kombinować z kuchnią fusion. Na początku planowałam sushi po polsku (czyli wiadomo: śledź w occie, rozgotowany ryż zawinięty w liść pokrzywy i wasabi z chrzanu wyrwanego z trawnika przed domem), ale akurat trawnik skosili i nie mogłam znaleźć potrzebnych składników. Całe szczęście natchnął mnie dwukilowy kawał wołowiny w lidówce: burgery!



Burgery po polsku:
30 dkg wołowiny
kilka plastrów cebuli
kilka plastrów pomidora
kilka plastrów świerzego ogórka (dla podkreślenia polskości może być też kiszony)
kilka liści sałaty
kilka plastrów sera
boczek
bułki poznańskie

Wołowinę bardzo drobno siekamy (można też zmielić, jednak wtedy mięso traci swoją soczystość i sprężystość), przyprawiamy grubo mielonym, czarnym pieprzem i sosem worcester. Nie solimy mięsa wołowego, bo wtedy twardnieje! Formujemy burgery, smażymy na smalcu (kolejny polski element) z obu stron po około 5 minut.

Rozcinamy bułkę poznańską (jest znacznie bardziej syta niż sezamowe wydmuszki z marketu, choć przyznaję że te chemiczne gnioty wyjątkowo pasują do burgerów). Smarujemy ją majonezem, kładziemy na niej sałatę, ser, gorącego burgera posmarowanego musztardą, plastry pomidora, piórka cieniutko pokrojonej cebuli, plastry ogórka i usmażony na chrupkie paski boczek. Przekładamy górą bułki i voilà!




Żeby zaspopkoić polski apetyt, wiadomo, że musi być ziemniak. Dlatego do bułeczki poznańskiej z amerykańskim środkiem, podaję ziemniaka z pieca z czosnkiem, majerankiem i świerzym masłem. Tradycyjnie wiadomo, że jadamy ziemniaki z parnika, ale ma być fusion. Więc ziemniak polski, pieczony po amerykańsku - w piecu.



Muszę przyznać że burgery były mistrzowskie. Po upalnym dniu spędzonym na rowerze, to posiłek godny prezydenta USA. A jak jeszcze się wie czym zapić, żeby odpowiednio podkreślić soczystość i aromat polskiej krowy, to już wogóle nie pozostaje nic do życzenia. Tylko pamiętajcie:

1 komentarz: