poniedziałek, 25 czerwca 2012

W stronę Jugowic

Nareszcie mogę się pochwalić: tak samo jak wszyscy sławni blogerzy mówiący co jeść, gdzie i jakimi sztućcami, ja też odbywam podróże. Wszak wiadomo, że ten kto nie podróżuje, nic nie wie o pożywianiu się (dlatego tytuł bloga to "Hardcore FOOD and TRAVEL". Po angielsku oczywiście, bo zauważyłam że to konieczność! Niektórzy rozszerzyli tę zasadę na całego bloga i również tytuły postów mają po angielsku. To chyba po to żeby ci z New York mogli sobie poczytać. Szkoda, że treść postów już jest po polsku, ale za to zdjęć jest dużo, więc choć pooglądają. Polecam szczególnie tego posta , bez bezcennych rad Kasi nigdy bym nie pomyślała, że czytanie się przydaje).

Aby więc poszerzyć swoje horyzonty kulinarne i doświadczyć świata wszystkimi zmysłami (i tu ukłon w stronę podróżników zażywających kąpieli w Gangesie), wybrałam się w podróż. Jako że na wycieczkę do zawalonej podróżującymi bloggerami Toskanii czy Prowansji może pojechać każdy średniozamożny i bez pomysłu jak ciekawie spędzić czas, ja wybrałam podróż nietuzinkową i nieco bardziej ekonomiczną (na całą "wyprawę" wydałam jakieś 12 złotych - cena trzech browarów kupionych po drodze w wiejskim sklepie). Stara trakcja kolejowa, dwunastokilometrowy spacer, a później powrót drezynami - taka wycieczka to prawdziwy hardcore :) Śmierć zaglądała nam w oczy mniej więcej co jakieś dwa kilometry, kiedy trzeba było wleźć na trzydziestometrowy wiadukt zawiedzony nad przepaścią. Oczywiście wszycsy włazili, mimo strachu i zdrowego rozsądku. A jak już wleźli, to się cofnąć nie dało...


Wiadukt śmierci: 200 metrów długości, 30 metrów wysokości...



Oprócz wiaduktów były piękne widoki, chaszcze po pas, pokrzywy, wąwozy pełne błota, kopce z mrówkami, martwe zwierzęta, krowy udające sarny, cygańskie wioski...




Po drodze posilaliśmy się poziomkami, zrywaliśmy świerzą miętę polną, a co niektórzy nawet stawali na popas na środku zawieszonego nad potokiem spróchniałego mostu kolejowego, żeby zjeść banana.




No i największa atrakcja wycieczki - DREZYNY! Ponoć małe wstrząsy głowy wprawiają ludzi w dobry nastrój. To tłumaczy dlaczego przez całą drogę, pokonywaną z prędkością ok. 30 km/h, cieszyliśmy się jak idioci.




Widać pęd??? Zdjęcie zrobione podczas jazdy z szaloną prędkością :)


Było naprawdę super fajnie. Jestem pewna że dużo lepiej niż w jakiejś śmierdzącej Prowansji :)

3 komentarze:

  1. Śliczne miejsce :) Dzięki, że mi je pokazałaś :) Chyba już zacznę planować mały wypad :) Naprawdę jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie polecam drezyny! Naprawdę świetna przejażdżka, a chłopaki od drezyn to ludzie totalnie zakręceni na punkcie swojej pasji :)

      Usuń